Najnowsza, szokująca propozycja MEN dotycząca planowanej segregacji dzieci niepełnosprawnych od ich „zdrowych” rówieśników jest tak absurdalna, że nie mogę wprost uwierzyć, iż w XXI wieku taki pomysł mógł zrodzić się w głowie ludzi odpowiedzialnych za nadzór nad edukacją naszych dzieci. Pomysł rodem z hitlerowskich Niemiec wstrząsnął mną do głębi. Tak, bo to właśnie w latach 30-tych i 40-tych ubiegłego wieku nazistowski reżim na masową skalę stosował segregację osób niepełnosprawnych zarówno w szkołach, jak i w życiu codziennym. Mało kto pamięta, że idea stworzenia „czystej” od wszelkich dysfunkcji rasy doprowadziła do masowych sterylizacji, oraz likwidacji (czytaj: wymordowania) dziesiątków tysięcy osób uznanych na upośledzone. Na takie czyny hitlerowcy otrzymywali społeczne przyzwolenie, gdyż niepełnosprawni nie byli przecież uznawani za ludzi…
W dobie XXI wieku, we współczesnym świecie rozpowszechniona jest słuszna idea powszechnej integracji ludzi niepełnosprawnych z pełnosprawnymi, oraz włączania ich zarówno w szkole, pracy oraz w zakresie codziennej egzystencji w życie społeczeństwa.
Dlaczego więc obecny rząd stoi na stanowisku segregacji dzieci z rozmaitymi dysfunkcjami; nie tylko z orzeczeniem o niepełnosprawności ale również mających trudności w komunikacji rówieśnikami, czy ADHD-owcami mającymi trudności ze spokojnym usiedzeniem w jednym miejscu? Współczesne szkoły są przecież przystosowane do pracy z dziećmi mającymi specjalne potrzeby edukacyjne – otrzymują od państwa celową dotacje przeznaczoną na dostosowanie sal lekcyjnych oraz zatrudnienie odpowiednich specjalistów do pracy z takimi dziećmi: pedagogów, psychologów, oligofrenopedagogów, surdopedagogów, tyflopedagogów…
Od wielu lat współcześni nauczyciele systematycznie podnoszą swoje umiejętności, by móc zapewnić uczniom ze SPE właściwe warunki edukacji nie pozbawiając ich przy tym możliwości integracji z rówieśnikami. Bo przecież tylko przebywając w warunkach codziennych kontaktów z innymi dziećmi uczniowie niepełnosprawni mogą rozwijać swoje kontakty społeczne (między innymi współpracę w grupie), które niezbędne im będą później w dorosłym życiu. Pozbawienie ich tej możliwości będzie w przyszłości skutkowało upośledzeniem społecznym i w konsekwencji niemożnością odnalezienia się w dorosłym społeczeństwie. Skazując je zatem na izolację w warunkach szkolnych nasz rząd skaże je na społeczną segregację do końca życia…
Jako doświadczony nauczyciel w szkole podstawowej i gimnazjum miałam okazję uczyć wiele dzieci z rozmaitymi dysfunkcjami – zarówno ze stwierdzonym stopniem upośledzenia, jak i innymi specjalnymi potrzebami edukacyjnymi. Na podstawie swojej wieloletniej praktyki mogę stwierdzić, że zapewnienie właściwych warunków edukacji zależy nie tylko od bazy finansowej szkoły, umiejętności dydaktycznych nauczyciela, oraz właściwej współpracy z rodzicami wychowanków, ale również od stworzenia w klasie atmosfery przyjaźni i tolerancji wobec wszystkich uczniów. W przeludnionych, ponad 30-osobowych klasach jest to często trudne do realizacji, dlatego receptą na poprawę warunków nauki powinna być nie segregacja uczniów o specjalnych potrzebach edukacyjnych lecz umożliwienie im nauki w klasach maksymalnie 15-20 osobowych, w których nauczyciele będą mieć możliwość indywidualnego podejścia do każdego ze swoich wychowanków. W niewielkich klasach żadne z dzieci nie pozostanie anonimowe, każde będzie mogło poznać i zrozumieć potrzeby swoich rówieśników, nawiązać przyjaźnie i naturalnie nauczyć się współżyć w grupie rówieśniczej.
Przypuśćmy jednak, że szokujący plan segregacji zainicjowany przez obecny rząd wszedłby w fazę realizacji… Kto i na jakiej podstawie miałby decydować o tym, które z dzieci ze SPE miały y się znaleźć w szkołach specjalnych lub odizolowanych klasach? Czy byłyby to wszystkie dzieci posiadające orzeczenie o niepełnosprawności? Uczniowie z upośledzeniem w stopniu lekkim (od 55 do 69 IQ) dzięki odpowiednim zajęciom korekcyjnym i treningom poznawczym uzyskują zwykle wyniki zbliżone do osób z przeciętnym IQ (norma intelektualna wynosi około 90-110 IQ). Osobiście uczyłam dzieci posiadające orzeczenie o niepełnosprawności w stopniu lekkim, które osiągały oceny lepsze od swoich „normalnych” rówieśników. Pracowałam też z dziećmi z pogranicza normy intelektualnej (nie posiadające orzeczenia), które nie były w stanie opanować czytania ze zrozumieniem i liczenia w zakresie 20 (nawet kończąc podstawówkę).
A co z dziećmi posiadającymi orzeczenie o Zespole Aspergera (zaburzenie ze spektrum autyzmu)? Są to zwykle uczniowie wybitnie inteligentni (posiadający ponad 150 IQ), uzyskujący najlepsze w szkole wyniki oraz sukcesy w olimpiadach i konkursach przedmiotowych. Ich jedyną „winą” są zaburzenia interakcji społecznych (brak umiejętności współpracy w grupie oraz empatii). Podstawowym zaleceniem poradni psychologiczno-pedagogicznej są w ich przypadku ćwiczenia z integracji społecznej. Czy też musiałyby się znaleźć w odseparowanych klasach, czy szkołach specjalnych ? Posiadają wszak orzeczenie o kształceniu specjalnym …
Rozumiem, że część uczniów posiadająca głębsze rodzaje upośledzenia (poniżej 50 IQ) może znaleźć lepsze warunki w specjalnych ośrodkach edukacyjnych (lepszy dostęp do rehabilitacji i opieki itp.), ale przecież obecne prawo oświatowe daje rodzicom możliwość wyboru placówki dla swojego dziecka. Ich wolna wolą jest decyzja o tym, jakie warunki nauki będą najlepsze dla ich potomka. I państwo nie ma prawa odbierać im tej możliwości !
W podobnej sytuacji znajdują się rodzice dzieci niepełnosprawnych fizycznie (poruszających się na wózkach inwalidzkich, głuchoniemych, niewidomych, czy przykładowo uczniów, którzy w wypadku utracili fragment ręki). Poza ułomnością fizyczną dzieci te nie są w niczym gorsze od swoich rówieśników, dlatego nie wolno skazywać ich na przymusową izolację w ośrodkach specjalnych!
Na koniec poruszę jeszcze kwestię transportu dzieci niepełnosprawnych. O ile w miastach funkcjonują specjalne busy umożliwiające dowóz dzieci do szkół specjalnych oraz ich powrót do domu, jednakże w mniejszych miejscowościach sytuacja nie zawsze wygląda tak kolorowo. Należy się więc zastanowić nad tym, iż skierowanie dzieci niepełnosprawnych do odległych o wiele kilometrów szkół specjalnych wiązać się będzie również z odseparowaniem ich od najbliższej rodziny niemalże na całe tygodnie. Nie każdy rodzic jest przecież w stanie codziennie dowozić kalekie dziecko do innego miasta. Skrzywdzone przez los dzieci będą więc mogły widywać swoich rodziców jedynie w weekendy i od święta… Czy naprawdę do tego chce doprowadzić rząd, który publicznie głosi swoją troskę o dobro „wszystkich” dzieci?
Mam mieszane uczucia. Z jednej strony więcej uwagi, ale z drugiej strony dzieci mogą się poczuć wykluczone